Pieszko i Mieszko[edytuj]
Rozdział 1. Klątwa pięćdziesięciu zadów.
Był słoneczny, wyjątkowo ciepły dzień jak na grudniowy poranek. Pieszko i Mieszko spacerowali chodnikiem radośnie podskakując i podśpiewując jedną ze swoich ulubionych piosenek. Mieli na sobie szare spodnie i T-shirty. Pieszko - czerwony pasujący do jego jasnobrązowych „kupowo-sraczkowych” włosów, a Mieszko niebieski dobrze komponujący się z jego jasnymi blond włosami. Kolor ubioru i włosów był właściwie jedynym co ich od siebie wyróżniało, wyglądali jak bliźniacy jednojajowi. Kiedy ktoś tak o nich mówił, zawsze myśleli, że chodzi o to, że mają po jednym jądrze i uznawali to za zniewagę.
„Idą sobie zady, dziady, w jednym rzędzie, bez zasady,
Z moich zadów jestem rad, jak i cały, cały świat,
Moje zady są wspaniałe, zwisające, zwilgotniałe,
Każdy takie zady mieć by chciał, ale za nic bym ich nie oddał,
Są spleśniałe, zwyrodniałe, ale przy tym tak... wspaniałe,
Moje zady, zady, zady... moje zady, zady, a-a-a...
Idą sobie zady, dziady, w jednym kręgu bez zasady,
Z moich zadów jestem rad, jak i cały, cały świat,
Choćbyś mógł fortunę dać i tak na nie cię nie stać,
Bo to moje zady, zady, z dodatkami czekolady,
Są wspaniałe, wypiękniałe, bardzo, bardzo wypróchniałe,
Idą sobie zady dziady, naprzeciwko, bez zasady,
Z moich zadów jestem rad, jak i cały, cały świat,
Wiem jak bardzo chcesz je mieć, lecz ich dostać nie możesz,
Jak złapiesz choć jednego pożałujesz mój kolego,
Jak złapiesz choć jednego, nie wyjdzie z tego nic dobrego,
Idą sobie zady dziady, chaotycznie bez zasady,
Z moich zadów jestem rad, jak i cały, cały świat,
Chcesz posiąść me zady, czyżbyś szukał zwady?
Wiem jak bardzo chcesz je mieć, lecz ich dostać nie możesz,
Cenniejsze są niż srebro, niż złoto i dobrze wiesz to to.
Idą sobie zady, dziady, zygzakami, bez zasady,
Z moich zadów jestem rad, jak i cały, cały świat,
Są wspaniałe, są spleśniałe, takie piękne, zwyrodniałe,
Nie ma nic piękniejszego niż me zady, mój kolego,
Są spróchniałe, zwyrodniałe, brudne, piękne i wspaniałe,
Złap jednego, złap drugiego... to ci zady wyrwą dziady”.
Pieszko i Mieszko spędzali czas na świeżym powietrzu. Pieszko rzucał stolcem na odległość, a Mieszko wycierał swe „zady”. Tak, zady, a nie żaden jeden zad czy też pośladek. Dla wielu z ich stron, pięćdziesiąt zadów mogło być największym marzeniem, niepowtarzalną anatomiczną wisienką na torcie. Tak myśleli też Pieszko i Mieszko... kiedyś, czytując kupowe legendy takie jak ta o „Lordzie Zadku Brązowym Pięciomilowym” czy też „Królu III Mucholepie Kupoklepie”. To mogło być marzenie, które dotąd nie mogło się ziścić. I tak też było... na początku. Potem przerodziło się to w coś bardziej na kształt przekleństwa, ale wszystko po kolei...
Kiedy ostatnio Pieszko i Mieszko odwiedzali Janila w Dupnictwie, Pieszko wszedł bez zgody do laboratorium Janila i wypił płyn o dziwnej zawartości, który zmodyfikował DNA. Kiedy Pieszko poprosił o pomoc Janila, ten stwierdził, że w fiolce znajdował się dziwny płyn z innej planety, z fabryki przestępcy Marka Missible'a, który przy pomocy nowej technologii stworzył specjalną ogromnych rozmiarów skarpetę, która posiada specjalne zdolności. Są w niej ostre działa i jest amunicja, ale to nic w porównaniu z chemikaliami, mającymi za zadanie kontrolować umysł. Znajdują się w „tajnym dozowniku skarpety”, o którym wiedzą tylko wybrani, a w tym nieustraszony prezydent Dupnictwa, Janil Dupnicki. Skarpeta podobno reaguje na różne barwy ludzkiego głosu w różny sposób. To bardzo silna broń, której mogą sprostać tylko najlepsi w swoim fachu agenci. Janil uważa, że uchronić świat i dezaktyować mutagenne toksyny może tylko zniszczenie skarpety. Według Janila, Missible stworzył ją po to, by... przejąć władzę nad światem.
- Chcielibyśmy być kupowymi agentami! - wykrzyknął Pieszko.
- Prosimy tak bardzo! - dociskał Mieszko – Chcemy mieć kupistolety. Będzie nimi strzelać do dupy złym bandytom, by ich zatrzymać i zfagocytować swoją kupą!
- Skąd znacie takie wyrazy? - spytał Janil.
- Z lekcji biologii. Poza tym to proces zachodzący także w ludzkiej kupie – wyjaśnił Mieszo - rodzaj endocytozy, spotykany u komórek i organizmów jednokomórkowych, w tym przypadku wyśmienitych bakterii będących koniecznymi pośrednikami fascynującego procesu fermentacji stolca! Silniejsze bakterie zjadają a wręcz wchłaniają te słabsze!
- Wreszcie ukończyliśmy braki z podstawówki, – dopowiedział Pieszko – podobno defekacja, czyli robienie kupy, to po fachowemu „oddzielenie soków buraczanych”. Dzięki temu spróbowaliśmy barszczu i potem stoczyliśmy pojedynek Sithów na nasze siki!
- Zaraz koleś, wszystko pokręciłeś, – warknął Mieszko – mówiłem ci, że defekacja w cukiernictwie niestety nie polega na sraniu...
- Cholerna zarozumiała Mieszownico, zaraz zobaczymy kto z nas zostanie kupowym agentem.
- Jak na razie żadnemu z was tego niestety nie wróżę, a teraz proszę, wyjdźcie z laboratorium zanim wyrosną wam krowie wymiona – roześmiał się Janil.
Wtedy Mieszko przykucnął i schwytał się za pośladki.
- Co się dzieje, mój zad zmienia się w szwajcarski ser! Pośladki mi się sklejają ze sobą i zaczynają się dziurkować.
- O nie, a więc toksyna pięćdziesięciu zadów najwyraźniej to nie bajka – oznajmił z niepokojem Janil – nie ma na to leku, trzeba będzie zdezaktywować skarpetę.
- Super! - krzyknął Pieszko.
Mieszko zdjął spodnie i został zabrany do szpitala. Okazało się tam, że zasklepiły mu się i zrosły ze sobą pośladki, a odbyt podzielił się na pięćdziesiąt części i przebił skórę pośladków w różnych punktach. W ten sposób miał „pięćdziesiąt mikro-dupek” średnicy ołówka.
- Młodzieńcze, od dzisiaj będziesz srał spaghetti – oznajmił ponuro lekarz.
- Zawsze chciałem mieć pięćdziesiąt zadów, ale teraz nie wiem – popłakał się – chcę oddawać pełnowartościowe foremne stolce.
- Przynajmniej nie musisz się bać więziennych pryszniców.
- Przysznic to nie dla mnie. Ostatnio myłem się pięć lat temu.
- Jestem skłonny w to uwierzyć.
Minął tydzień.
- Mam pięćdziesiąt zadów, a są brudne w kałach... pomóż mi! - jęknął Mieszko.
- He, He... mieć czterdzieści dziewięć zadów to ja jeszcze rozumiem, ale pięćdziesiąt to już hańba! - odparł z przekąsem Pieszko.
Pieszko nie po raz pierwszy zawiódł Mieszka. Nie wytarł mu jego „pięćdziesięciu zadów”. U stóp Mieszka leżało pięćdziesiąt sztuk brązowego „spaghetti”. Pieszko i Mieszko spakowali przysmak do podręcznej torebki z której dobiegał zdławiony brzęk much.
…Zupełnie nagle, na głowę Pieszka spadła kolosalna skarpeta Marka Missible'a. Zdjął ją szybko, schwytał i kopnął ją ze świadomością, że skarpeta ta powstała w złej wierze. Pieszko postanowił zagadać do niej w nieco inny sposób licząc na to, że skarpeta postąpi na przekór, a jego koledze zniknie pięćdziesiąt zadów:
- Czy jesteś magiczną skarpetą? - powiedział Pieszko do skarpety, jak do mikrofonu – jeżeli tak, to: Żądamy pięćdziesięciu zadów!
Skarpeta sprytnie weszła do podświadomości Pieszka i wystrzeliła toksynę.
Pieszkowi wyrosło zamiast jego jednego „zada”, wyrosło pięćdziesiąt małych dupek. Nie był, jednak z tego zadowolony. Wrzasnął, więc w odwecie na Mieszka:
- Ty kanalio! To przez ciebie, tak się dzieje!
- Nie martw się, odkręcę to!... Skarpeto! Nie chcemy mieć po pięćdziesiąt zadów! Chcemy mieć po dwóch pośladkach!
Nic się nie zmieniło.
- Chcemy mieć po jednym normalnym zadzie!
Dalej bez zmian...
- Teraz moja kolej – krzyknął głośno Mieszko i wydarł się do starej kolosalnej skarpety – Na ulicy ma pojawić się sto gówien wielbłądów i piętnaście kup kangurów. Chcemy też kupę aligatora, słonia, pro-woszczynę, smarki trolla, ultra super kromchersy, półmisek zgnilizny i królewskiego skarabeusza..
- I co?! - zapytał Pieszko.
- I gówno – odpowiedział Mieszko – w sensie nic. To niemożliwe. Jak ta skarpeta może nas tak ignorować?!
- Tylko ja dogadam się ze ze skarpetami - zakpił Pieszko.
- Musimy się skupić...
- Smaczny pomysł!
- Nie w tym sensie...
Pieszko po jakimś czasie zaczął krzyczeć na cały głos, a ludzie patrzyli co się dzieje. Mieszko wtedy pełen nienawiści do skarpety, która nie spełniła jego życzenia, zaczął ją rozciągać i nakrzyczał do niej:
- Ty stara szmato! jak śmiałaś nas oszukać!?
Skarpeta wystrzeliła z siebie sto pocisków, które ugodziły Mieszka w każdą połówkę każdego z „zadów”.
- Żądam natychmiastowej pomocy medycznej! - krzyczał Mieszko – To znaczy, nie żądam, wręcz przeciwnie! Nie chcę tego! Halo, halo, skarpeto!
Pieszko zaproponował:
- Zadzwonię po pogotowie.
Pieszko, więc zadzwonił i powiedział:
- Zady mojego kolegi zostały poważnie uszkodzone poprzez naboje, wystrzelone z olbrzymiej skarpety.
Ktoś rozłączył i uznał, że Pieszko robi sobie żarty, ale wtedy Mieszko wpadł na pomysł, żeby zadzwonić do Janila, który namierzył ich telefony przy pomocy komputera i wysłał pomoc, która nadjechała po około dziesięciu minutach. Przed przyjazdem pomocy skarpeta dosłownie odleciała.
Lekarze wyciągnęli za pomocą specjalnych szczypiec pociski z „zadów Mieszka” i powiedzieli do niego:
- Dziwny dziś dzień, co? Naćpałem się?... Nieważne, trzeba będzie poklepać każdą z połówek zadów po jednym razie, specjalnym skórzanym pasem, nawilżonym spirytusem.
Po pięćdziesięciu siedmiu uderzeniach w „zady” Mieszko jęczał:
- Ta magiczna skarpeta to po prostu rozpuszczony dziadowski bicz!
- To takie upokarzające! - powiedział Mieszko - Jak można się dać tak wpuścić?
- No - odparł Pieszko – sorki Mieszku, ale to wszystko przez tą pieprzoną skarpetę! Oby lepiej tego nie usłyszała!
Później.
Pieszko powiedział coś do Mieszka, ponieważ z zadów zaczął wydostawać się kał:
- To ty nie chciałeś wycierać moich pięknych zadów pięćdziesięciu, a teraz chcesz, żebym ja wytarł twe brzydkie zady z „shitów”?! - obrócił się z pogardą Mieszko – Wsać tam sobie wy-kał-aczki
- Może najpierw zacznijmy nosić majty - powiedział Pieszko – przynajmniej, jakbyśmy kiedyś zaliczyli wpadkę, ludzie nie zorientują się na pierwszy rzut oka... mam też pieluchę po dwunastoletnim synu woźnego, który cierpi na gwałtowne napady skatalogiczne o podłożu lękowym, kto wie, może będzie akurat pasowała na pięćdziesiąt zadów?...
- Chyba dwunastomiesięcznym.
- Nie, to duża kupa, taka z pełnego przemiału.
- Zjemy sobie miodziku?
- Nie pszczelego rzecz jasna, bo to Mikosz makalny! - powiedział Mieszko.
- Jasne, że nie! To pojomy! Mnie chodziło o stary dobry smakołyk. Ten z uszu...
- Mniam! - oblizał się Mieszko. Masz przy sobie pięćdziesiąt uszuszek? Są pyszne, choć trochę gorzkie, ale pięćdziesiąt, to tylepo ile mamy zadów... niestety...
- Jasne, są spoko! Jedz ile chcesz, ale najpierw wytrzyj moje zady!!!
- Sam se wytrzyj.
Przepis na uszuszka:
składniki:
500 g mąki
30 g kleistych smarków
2 sztuki zgniłych jaj
1 świeże jajko
kostka zjełczałego masła
200 cm³ śmietana 18%
75 g wosku z uszu
50 cm³ moczu
5 g soli
jak przyrządzić:
Przesianą mąkę (500 g) osikujemy według uznania, wysypujemy na stolnicę, robimy małe wgłębienie przypominające dziurę w dupie, a do jego środka dodajemy zgniłe jajka (2 szt.), sól (płaska łyżka), zjełczałe masło (2 łyżki). Siekamy nożem dolewając stopniowo gorącą wodę (200 cm³) ze smarkami z nosa. Wyrabiamy gładkie, delikatne ciasto przez minimum 10 minut. Ciasto powinno “zabrać” całą wsypaną mąkę. Potem nakładamy kleks ze śmietany i nakładamy po szczypcie woszczyny na każdy pierożek. Jest intensywna, więc śmietana złagodzi smak. Kroimy potem ciasto na małe okręgi i zawijamy pierożki. Układamy na przygotowanej blaszce, smarujemy roztrzepanym jajkiem. Pieczemy w temperaturze 190 stopni około 15-20 minut. Teraz wpierniczamy jak dzikie świnie!
Później.
Pieszko i Mieszko poszli do swojej ulubionej restauracji, która potocznie nazywana była „Budą-Smródą”. Przed wejściem zapalili po kupapierosie. Kupapierosami nazywano specjalne papierosy bez tytoniu, ale ze specjalnie wysmakowanym i przyprawionym suszem z odchodów. Wydychało się je z brązowym dymem. Po wszystkim weszli do Budy-Smródy.
Pieszko włączył kamerę i zachwycał się. Jako dziennikarz kupowy składał relację z wizyty:
- W środku toalety super, bo brudno! Można się najeść! I fajnie, że sedesy zniszczone, bo sam ich zawsze nienawidziłem... i brudne skarpety na suficie, w jadalni, podobne do tej podłej szmaty, co ją spotkaliśmy, ale trochę mniejsze! A jedzenie, to właściwie takie jakie sobie zażyczysz. Prawdziwe wspaniały, stolce, kały... dzikich zwierząt ozłocone piękną pleśnią, dojrzewające w słonawych marynatach moczowych, pięknie podane na talerzach. I wszystko w przystępnych cenach i dwadzieścia sześć, to znaczy dwadzieścia... cztery godziny na dobę, przez cały tydzień! Buda-Smróda to jest prawdziwy sztos. Wbijajcie tam kupowicze i kupowiczki!
Pieszko wyłączył kamerę.
- Coś z tego im posklejam – skwitował.
Mieszko się roześmiał.
- Weź się wykaż i teraz ty coś nam napisz.
Pieszko i Mieszko zachowywali się bardzo niekulturalnie, co było zjawiskiem powszechnym. Ostentacyjnie dłubali w nosie i uszach i smarkali sobie na koszule. Gdy kelner numer jeden, do nich podszedł, poprosili o nowość.
- Gorące, lekko gorzkawe łajna końskie zmieszane z chrupiącym, niczym ziarnka piasku brudem spod paznokci, pobranym więźniom w Korrige'u, oblane słonawym potem i takim samym moczem, a do tego jeszcze żywe, obślizgłe drobnoustroje! Jedzcie póki ciepłe! Bo wam nogi z dupy powyrywam!!! - krzyczał kelner - A do picia siki marsloomskie, pobrane od wielbłądów kupowych. Pijcie do woli, ale płaćcie bo urwę wam po pośladku! Zobaczycie, obiboki!
- Tylko po jednym? - upwnili się Pieszko i Mieszko – A cena?
- Pięć jelarów za porcję...
Kiedy kelner odszedł, Pieszko spytał Mieszka:
- To, co nie płacimy czterdzieści dziewięć razy?
- Weź się zastanów, ty durny mikoszu, zostałyby nam te dziurki. Skarpetę musimy zrównać z ziemią. Nie ma to tamto.
Kilka minut później.
Pieszko i Mieszko byli bardzo niecierpliwi.
- Ile jeszcze czasu mam czekać?! Moje pyszności na stolca stołowego kłaść! Kieeedy?! - jęczał Mieszko i z nudów zaczął bawić się kłakiem z pępka.
Minęło jeszcze trochę czasu, aż Pieszko i Mieszko uświadomili sobie, że podanie im ich posiłków, opóźniło się, przez kontrolę sanepidu. Ludzie sanepidu zostali, jednak szybko spakowani do beczek z szambem, w których zostali wykopnięci z baru wprost na ulicę. Jedni ludzie, kibicowali obsłudze, a drudzy złościli się, że jeszcze nie dostali posiłków, a jeszcze inni, którzy upili się kupiwem, rzucali pustymi, szklankami w obsługę. Byli jeszcze tacy, którzy nie robili tego bez powodu (uzasadniali to marnowaniem szamba na ludzi z sanepidu).
- O nie! Gdzie nasze rzygi?! Czy je w ogóle zamawialiśmy?
- Skończyły się – oznajmił kelner.
Pieszko i Mieszko mieli już płakać i szlochać, ale wtedy kelner wszedł na stół i zaczął przetrzepywać skarpety wiszące pod sufitem za pomocą mopa. Z jednej skarpety wydzielina, o którą ubiegali się Pieszko i Mieszko wypadła,ale prosto na ich włosy.
Otrzepali się a te rozprysnęły się na twarze ludzi siedzących przy sąsiednich stołach, którzy nie kryli radości. Teraz dwójka przyjaciół rozpoczęła smakowitą ucztę. Pieszko i Mieszko, pozostali jeszcze długo w barze. Jedli bardzo chaotycznie i nieomal dusili się własnymi wymiocinami. Niekiedy, sami wymiotowali i wylizywali po tym podłogę do czysta, a później jeszcze kilka robili to samo. Za każdym razem, ich wymiociny były ciemniejsze i bardziej esencjonalne. Później przyszedł drugi kelner. Był milszy dla gości i miał napisane na koszuli: „Ludzie z sanepidu to dupki, ale chowam w piwnicy mniej ich zwlok od kelnera #1 Przykro mi, ja jestem od gastronomii”. Widząc go Pieszko zaczął śpiewać „Zady Dziady”. Kelner numer dwa znał każde słowo piosenki na pamięć. Stanął na stole i zaczął śpiewać, a ludzie w barze aplausować.
Późnym wieczorem, przyszedł trzeci kelner. Zdaniem Pieszka i Mieszka był najgorszy. Dawał im sztuczną kupę i gumowe rzygi, podczas gdy Pieszko i Mieszko prosili go o prawdziwe.
- To nie fair! Żądam zwrotu pieniędzy! Du Pisser!
- Właśnie zadarłeś z Gliną Glutem! Uciekajcie, jeśli życie wam miłe!
Pieszko i Mieszko nie byli chętni, co do ucieczki, ale kiedy zostali postraszeni piłą mechaniczną, nie mieli wyboru...
Wychodząc z Budki-Smródki natknęli się na drugiego kelnera, który wracał do domu ze swojej zmiany. Przyjaciele pożalili mu się.
- Pracuje od tygodnia. Dzisiaj go przejrzałem, jest wtyką z sanepidu. Muszę go jakoś udupić albo ukupić, ale jeszcze nie wiem jak.
- Jesteś najlepszy!
- Dzięki, wziąłem na wynos trochę kupasztecików dla swojej rodziny, macie po jednym... smakują wam?
- Jak kupą strzelił! Są kuperfekcyjne!
Rozdział 2. Plan zemsty nad złą skarpetą.
Pieszko i Mieszko po ucieczce z budki wysmarkali nosy, a następnie starannie ssali chusteczki, pełne słonawej i kleistej wydzieliny, a następnie połykali je.
- A co jak będziemy mieć zatwardzenie?
- Na jakiś czas przerzucimy się na jedzenie z budki i poprosimy Janila o płyn odtwardzający.
Kiedy Pieszko i Mieszko wracali z budki, Mieszko dostrzegł kolosalną skarpetę Missible'a w świetle księżyca, która bacznie ich obserwowała. Mieszko już miał ją zaatakować, ale przeszkodził mu Pieszko.
- Nie rób tego ,o czym myślę - prosił na kolanach Pieszko - bo znowu nam się dostanie!
- Musimy mieć obmyślany plan zemsty - powiedział tak Mieszko – Hmmm... może uprowadzimy ją do centrum badań kosmicznych i wystrzelimy ją na orbitę.
- No! Ale to był mój pomysł, jak możesz?! Japa klocku!
- Myślisz, że pomożesz?! Wybacz, ale to był słaby tekst – powiedział Mieszko, a po chwili dodał podniesionym głosem - Niech cały świat się dowie, że Pieszko to osioł i tyle!
- Nie masz nic do powiedzenia? Upiłeś się kupiwem, czy czymś tam?
- Skądże, ośle Pieszku. Mam plan zemsty, ale najpierw zjedzmy jeszcze jedno łajno! Do pierwszego obrzygania.
- Do pierwszego zjedzenia zrzyganych rzygów! Chętnie pomszczę zadową sprawę!, ale musimy też zająć się tym zasrańcem, trzecim kelnerem! Ten niekupowy gość jest niczym nieświeży Kromchers! Zjemy go... i tak!
- Nie powiedziałbym!... Kromchersy są dobre, a „Glina Glut” to cholerny dupek!
Później, 1:00, po zjedzeniu łajna.
Później, 1:05, po zwymiotowaniu się.
Później, 1:10, po zjedzeniu wymiocin.
- Mam plan - powiedział to Mieszko – a plan jest taki, że trzeba wymyślić plan B... i A...
- Ścisz swe zady – odpowiedział Pieszko – skoro nic nie masz do powiedzenia, lepiej sobie zatkaj japę łajnem!
- Musimy poprosić Janila o bombę, aby eksplozja zniszczyła tę przeklętą skarpetę raz na zawsze!
- Gdybyś był stolcem, to z pewnością, nie „szlachetnie pleśniwym”. Nie wiesz, że po pierwsze Janil nie da nam bomby, bo musiałby być kretynem, a po drugie skarpeta jest przecież uzbrojona i nie mówię tylko o tych śmiesznych mini-nabojach. Janil mówił, że skarpeta jest uzbrojona, to jest.
- Ale jak to uzbrojona?
- Od środka, tak jak twe zady...
- Powinniśmy działać, a nie opychać się ciągle stolcami, rzygami...
- Wystąpiłeś przeciwko nim, ty gnido, przebrzydła, to znaczy tak się mówi, to znaczy... chrupiąca, pożrę cię zaraz!
- Sam nie wiesz co gadasz! Przestań gadać pierdoły, bo ci zady powyrywam!
- Hurra! spełniłbyś wtedy moje drugie największe marzenie, po zniszczeniu skarpety! Ale zaraz, miałbym wtedy jedną małą dupę i nadal pięćdziesiąt dziurek! Lepiej nie rób tego.. Chodźmy do kontenera na śmieci!Tam będziemy obmyślać plany zemsty nad naszym zhańbieniem zadowym!
Później, 1:55, kontener na śmieci przy budce.
W koszu na śmieci Pieszko i Mieszko zobaczyli czwartego kelnera z budki. Miał kowbojski kapelusz i gitarę.
- Ej, a ty to w tym punkcie skąd?
- Nazywam się Tatmak Irimiodel i jestem kelnerem numer cztery. Jestem na was niezmiernie zły, że daliście się zhańbić...
- O, wreszcie, ktoś kto nas obserwuje i jest przeciwko skarpecie, równy z ciebie gość!
- Skarpeta nieraz terroryzowała nasz bar, ale ukryliśmy się na czas, ale teraz nie chodzi mi o nią, tylko o trzeciego kelnera, ma ksywkę „Glina Glut”.
- Drugi kelner ostrzegał nas przed nim. Robi dla sanepidu, czyli po waszemu jest chlujem. Tylko prawdziwi szanowani niechluje rozprawią się z takimi chlujowymi chlujami.
Tatmak zaczął smutno grać na gitarze kupową piosenkę country w stylu Johnnego Casha:
- Zrobiłem złotą kupę,
A była taka piękna,
Kłamałem i kochałem,
Na ludziach żerowałem,
Zrobiłem złotą kupę,
A była taka piękna,
Ta moja złota kupa cenniejsza jest od złota,
Choć dla prostych ludzi to zwykła głupota,
by kochać swoją kupę, by kochać swoją kupę,
Ale jej nie widzieliście, pojęcia nie macie,
Jej nie widzieliście, Imion jej nie znacie,
Nazywa się Midas - moja złota kupa,
Jej matką moja dupa... Jej matką moja dupa...
Widziałem wielu ludzi, dobrych, złych i głupich,
Żerowałem na jednych, okłamywałem drugich,
Ale wiedzcie, wy i ty, bracie, kupy takiej nie zaznacie,
Zrobiłem złotą kupę, zrobiłem złotą kupę,
Straciłem dla niej głowę, Straciłem dla niej głowę.
Nie wiem, już nie potrafię, nie myślę, nie rozumiem,
Nie umiem kłamać, śmiać się płakać,
Straciłem rachubę, świata nie rozumiem, bo tak
bardzo, bardzo kocham moją kupę, kocham moją kupę
Zrobiłem złotą kupę, piękną moi bracia,
Lepszej nie znajdziecie na pewno w swoich gaciach,
Bracia moi mili, to jest ludzka rzecz,
kiedy naprawdę kochasz swoją kupę,
Tracisz głowę, wiesz,
Ja ją straciłem wnet dla mej pięknej - Midas,
To jest ludzka rzecz, To jest ludzka rzecz,
Zrobiłem złotą kupę,
I choć była taka piękna, straciłem dla niej głowę,
Swe imię zapomniałem, swe imię zapomniałem,
I przyszli do mnie ludzie, chociaż ich nie znałem,
Złupili mój dorobek i zostałem całkiem sam,
Straciłem forsę, auto i mieszkanie,
Ale miałem ją, ale miałem ją...
Miałem kiedyś żonę,
Nazywała się Mary,
To już nie istotne,
To już nie istotne,
Minęło kilka lat, Minęło kilka lat,
Zostałem teraz sam, zostałem teraz sam,
W białym pomieszczeniu, ciasnym pomieszczeniu
Straciłem moją miłość...
Straciłem moją miłość...
Dawali mi garść piguł,
Trafiłem do piekła,
I choć chciałem się uwolnić,
Oni byli silniejsi,
Mój brat zaznał kiedyś też takiej miłości,
To była miłość platoniczna,
Bo w sedesie spuścili mu wodę, spuścili mu wodę,
Mój brat do szamba wpadł, z miłości o tak,
To był jedyny mój brat, o tak,
To był jedyny mój brat,
I teraz moja matka została całkiem sama,
Zrobiłem złotą kupę,
Zrobiłem złotą kupę,
Zostałem całkiem sam,
Zostałem całkiem sam,
O matko, powiedz dzieciom,
O matko, powiedz dzieciom,
By nie robili tego co zrobiłem ja,
By nie stracili głowy,
By nie stracili głowy...
Zrobiłem złotą kupę,
A zostałem całkiem sam,
A zostałem całkiem sam.
Po wszystkim otarł łzę wzruszenia. Pieszko i Mieszko też byli bliscy łez.
- Słuchajcie, ludzie. Najpierw robimy porządek z Gliną Glutem, a potem ze skarpetą. Pomogę wam, o ile dam radę.
- My też ci pomożemy, ziom, ale jeszcze nie teraz... zostawimy ci numer Janila, to jest geniusz po prostu, na pewno coś wspólnie wymyślimy.
Później, 2:05, po wyjściu czwartego kelnera.
- No i co robimy? - zapytał Pieszko
- Gówno! odpowiedział Mieszko.
- Nie o to mi chodziło, ty durna kreaturo! Ty pomagierze skarpeciany! Ciągle tylko gówno i gówno i zjeść i z gówna gówno. I z gówna gówno z gównem zjeść i wyrzygać gówno z gówna z gównem i zjeść i tak dalej... czy to nie starczy ci na razie? Chodzi mi o plan zemsty nad tą podłą, kolosalną skarpetą!
- Aha, tak geniuszu. Wymyślimy plan, ale na razie zjemy... podpowiedź: kupa, Suzuki, Toyota...
- O co ci chodzi?
- Kupowe sushi czyli srushi! Co sądzisz?
- Ty niegrzeczna Mieszownico. Pracujemy czy jemy łajna, gluty i sramy?
- I rzygi, o jeszcze jemy rzygi! Wysłuchaj, o ty drogi panie Pieszku! Mojego przepisu kulinarnego na pyszności.
Smarujemy kanapkę kupą
38 minut później, 2:43.
Mieszko czytał:
- Wymieszać rzygi z naszymi kupowo-gilowymi algami morskimi, dodać do każdej sztuki około, pięćdziesiąt skrawków marsjańskich, to znaczy marsloomskich glutów, tych kupowych wielbłądów trzydupnych i...
Pieszko zasnął. Nie dawał znaku zainteresowania i... życia.
- Panie Pieszku czy pan zamierza teraz zrealizować przepis?...Pieszku! Żyjesz?!
Mieszko nie wiedział jak ma pomóc Pieszkowi, potrząsał nim, smarował mu twarz łajnem, ale to nic nie dawało, postanowił zadzwonić pod numer alarmowy:
- Witam, to ja Mieszko, mam problem, mój kolega Pieszko, nie daje oznak życia...
- Przepraszam, a kto to tam chrapie?
- Przepraszam! Muszę przerwać...
- Pieszku! Ty żyjesz !
- A co, myślałeś, że mnie kupowe gryzonie zżerają od środka?
- Dobrze, panie Pieszku, że nie musiałem podawać adresu Parkowa 13, blok 112, prawo, kosz na śmieci!
- Coś przegapiłem?
- Co pamiętasz?
- Pamiętam: zrób miejsce na stole, może być trochę brudny, zapleśniały zagrzybiony...
- Ach trudno, powinniśmy, trochę odpocząć, wyspać się...
- Wysrać?...
- Tym razem nie...
- Prześpijmy się. Później, pogadajmy, poobżerajmy się trochę śmieciami i zaczekajmy jeszcze kilka godzin, bo plan to przecież dziesięć, góra piętnaście minut...
Było kojąco i spokojnie i nawet dźwięk chrupania podeszw butów przez szczury nie popsuł im drzemki.
Później.
Około wpół do piątej, Pieszka i Mieszka obudziła bójka pijaków pod budką. Postanowili, więc dalej obmyślać plan. Pieszko zaczął opowiadać.
- Mieszku, czy mnie słyszysz?!
- Co?! Przeoczyłem coś?
- Opowiadałem ci mój plan, a ty przez cały czas spałeś?! Co pamiętasz?
- Coś, o... zniknęło nam pięćdziesiąt zadów i choinki zamieniły się w rakiety i wleciały nam w dupę, a potem gwiazdy spadły z nieba i zaczęły rzygać nam na głowy gwiezdnym pyłem aż wyrosły nam skrzydla aniołków i...
- Nie twój świąetczny sen, to, co ja mówiłem...
- Czyli nadal mamy po pięćdziesiąt zadów, o losie! Mówiłeś: „powinniśmy coś wymyślić, zapytać Janila albo...”, dalej nie pamiętam...
- Mikoszu tępy, ty znowu nic nie czaisz. Nie słuchasz, a w głowie takie ci głupoty, że powinny zjeść cię koty!
Cztery dni później.
- Pieszku, siedzimy w tym kontenerze już nie wiem ile czasu, jaki jest plan?
- Do dupy! Żaden! Gówno, a nie plan!
- Gówno, gdzie? - pociekła mu ślinka.
- Nie o to mi chodzi!
- Dokończ co mówiłeś, ale jeszcze pomówimy o tym gównie...
- Sądzę, że powinniśmy wyjść.
- Ale jak?
- Nie wiem, zbudujemy wieżę ze śmieci?...
- To może, na razie zostańmy...
- A kupowa wyżerka?
- Sam nie wiem. Który dzisiaj i godzina która?
- 19 grudnia 2013, 12:26.
Wtedy Mieszko powiedział:
- Ale zabawne, zapomniałem o moim pluszowym misiu, Spleśniałku, jest w mojej podręcznej torebce. Spleśniałku, co robimy?
Mieszko wziął w rękę Spleśniałka. Najpierw wyciągnął rękę, trzymając go tak wysoko jak się tylko dało i zapytał go:
- Widać tam co?
Nie uzyskał odpowiedzi, ale usłyszał, że ktoś na ulicy wymiotuje.
- Mieszku, prowiant!
- Szkoda, że nie możemy się wydostać...
- Śmieciarze pomogą...
Rozdział 3. Ciężarówka Missible'a.
Następnego dnia, 10:30.
Dzień zapowiadał się słonecznie, a Pieszko i Mieszko spali sobie w najlepsze. Nagle rozległ się hałas. Śmieciarka podniosła kosz. Pieszko i Mieszko obudzili się. Byli przyzwyczajeni do „deszczów śmieciowych”, ale nie do tego.
- Aaaa!!! plecak! Tam jest mój misio, dokumenty i pieniądze od Janila! - panikował Mieszko.
Pieszko i Mieszko złapali wszystkie swoje rzeczy i pełni, różnych skaleczeń i siniaków zeskoczyli ze śmieciarki... prosto na plandekę ciężarówki. Stamtąd obserwowali wydarzenia, które rozgrywały się przed budką.
Ludzie, którzy pozornie byli z sanepidu, ostatecznie okazali się agentami, pracującymi na rzecz kupowości. Umieścili trzeciego kelnera w beczce szamba i wytoczyli go na drogę. Ciężarówka, którą właśnie jechali na gapę Pieszko i Mieszko roztrzaskała beczkę z Gliną Glutem i szambo rozprysnęło się na wszystkie strony. Mężczyzna cały poobijany stoczył się do rowu. Tatmak, który zauważył Pieszka i Mieszka podniósł butelkę szambana i krzyknął:
- Pozbyliśmy się Gliny Gluta, wypijmy za tą wielkopomną chwilę!
Wtedy podszedł ktoś z sanepidu.
- Ja nie byłem agentem kupowości, ręce do góry, zamykamy ten teatrzyk!
Tłum ludzi schwytał „chluja” i wepchnął go siłą do kolejnej beczki z szambem.
- Dobro zawsze wygra – skwitował Mieszko.
Popatrzyliby dłużej, ale ciężarówka odjechała kawałek dalej, by niedługo później zatrzymać się na stacji beznynowej. Nie pomyśleli, by uciec w pole. Zorientowali się dopiero, z kim mają do czynienia, gdy usłyszeli, że jakieś dwie osoby otworzyły drzwi do ciężarówki. Wtedy też szybko rozpoznali w jednym z nich Marka Missibla, (Pieszko pamiętał jego list gończy z gabinetu Janila). Drugiej osoby, jednak nie udało im się dostrzec. Jak to możliwe, że Pieszko i Mieszko nie zostali postrzeżeni na plandece? Ciężarówka, odjechała, a ci pozostali na pokładzie.
- Dopadniemy ich, to moje marzenie, – oznajmił Mieszko – wtedy zostaniemy agentami kupowości na bank.
- Brak mi kupowości... - szepnał Pieszko.
- Mnie też.
- Lepiej bądźmy ciszej. Pewnie, za tą drewnianą ścianką słyszą nas.
Po głosie Pieszko i Mieszko rozpoznali pierwszego kelnera, który prowadził ciężarówkę i rozmawiał z Markiem Missiblem. Nie wszystko, jednak dokładnie usłyszeli.
Ci z przodu rozmawiali:
- Oby Kazim był wyrozumiały i nie ukarał nas o to drobne spóźnienie...
- Jak zobaczy towar, nie będzie mowy o żadnym karaniu. Po prostu posika się ze szczęścia!
Spojrzeli na siebie w szoku.
- Czyli każdy nieparzysty kelner jest z dupy wyszamrany – rzucił Mieszko.
Pieszko i Mieszko znaleźli drewniane pudła, które rozpakowali. Były w nim różne klejnoty i jakiś dziwny biały proszek. Mieszko zaczął połykać tajemniczy proszek, a Pieszko zaproponował mu, żeby lepiej tego nie robił.
- Z głodu robi się dziwne rzeczy, droga Pieszownico – odpowiedział dziwnym głosem Mieszko.
- Hej! Miałeś tak mnie nie nazywać! Czy, aby na pewno dobrze się czujesz?
Mieszkowi zaczęły dziwnie wirować źrenice.
Pierwszy kelner z Missiblem posprzeczali się o coś do tego stopnia, że na podmiejskich wydmach piaskowych doszło do dachowania.
Missible wyszedł przez roztłuczoną szybą. Miał rozcięte czoło i wargę. Kelner natomiast był lekko obtłuczony.
- To przez ciebie, zdrajco. Wykorzystałeś mnie! Teraz oddasz mi pieniądze na naprawę wozu! - wrzasnął kelner.
Missible już wyciągnął pistolet, ale nagle przyszedł Kazim Brotky z krzaczastym zarostem i czerwoną turecką czapką (fezem) na głowie.
- Nie przeszkadzam panom? - zapytał, po czym też wyciągnął broń.
- Mamy towar.
Wtedy Pieszko i Mieszko, bez większych obrażeń wydostali się z paki ciężaróki. Ich ubranie od dołu do góry pokryte było białym proszkiem.
- Nie będziemy przeszkadzać – powiedzieli, a następnie uciekli na bezpieczną odległość, skąd obserwowali wydarzenia.
Gdyby nie ważna rozmowa, pomiędzy trzema wspólnikami Pieszkowi i Mieszkowi najpewniej nie udałoby się uciec niepostrzeżenie. Gdy Pieszko zadzwonił Do Janila, okazało się, że akurat przejeżdża przez miasto, więc dotarł na miejsce po około dwóch minutach i od razu wysłał galaktyczną policję, po całą trójkę.
Kilka minut później, po przybyciu służb.
- Znalazłem groźną broń - oznajmił Janil – a oprócz tego narkotyki i skradzione klejnoty. Proszę zabrać ich na pokład. Użyjcie paralizatorów, aby nie mogli uciec. Na razie zabierzcie ich na stację międzygalaktyczną, potem dam wam instrukcję co z nimi zrobić.
- Spisaliście się świetnie! Ale co dolega Mieszkowi?
- Zjadł biały proszek – odpowiedział Pieszko.
- Ile?
- Jedną garstkę, może trochę więcej...
- Zaradzimy coś na to, mam lek przy sobie. A teraz mam dobrą wiadomość dla was, skarpeta została zniszczona przeze mnie i moje służby, jakieś dziesięć minut temu.
- Hurra! Ale zaraz, nasze zady!
- Słuchajcie, trzeba będzia dezaktywować toksynę. Jeżeli nie przestaliście mieć pięćdziesięciu zadów, lepiej to wypijcie tę antytoksynę...
Po podaniu odpowiednich leków odzadawaiających Pieszkowi i Mieszkowi, cała trójka odbyła długą rozmowę, która zakończyła się słowami:
- Jak się czujecie?
- Odzadowieni.
- Odzadowieni i nie tylko...
- A odkupowieni?
- Żart?
- No, żarcisz ziomek? - rzucił Mieszko na haju.
- Dobrze, a więc nie wnikam, za jakiś czas dostaniecie wynagrodzenie z tej nagrody i... mam pomysł.
- Będziemy kupowymi agentami? - podskoczył z radości Pieszko – Yay!
- Niestety nie, ale mam dla was temat do ogarnięcia i rozpowszechnienia w prasie. Pewnemu szanowanemu obywatelowi skradziono złote majtki warte fortunę. Prowadzimy śledztwo, ale możecie pomóc.
- W porządku, Janilu, ale kiedy będziemy kupowymi agentami?
- Przed wami jeszcze długa droga.
Mieszko się przewrócił.
22. 12. 2013, godz. 12:38, nieznane położenie w galaktyce, statek kosmiczny (dział więzienny).
Jeden ze strażników więziennych, próbował nakarmić, przywiązanego do ściany Missible'a jabłkiem.
- Jaka ohyda! Nienawidzę jabłek!
- Jak wolisz, Missible, dzisiaj rano otrzymaliśmy dostawę żywności dla ciebie, od Pieszka i Mieszka, podobno im starsze, tym lepsze, ale jak wolisz. Dokonałeś już wyboru.
Wtedy przyszedł drugi strażnik, z papierową torbą. Gdy otworzył ją, Missible, zwymiotował.
- Weźcie dwóch siłaczy! – rozległ się krzyk strażnika.
- A sprzątaczy?
- Dostosujemy się do zaleceń, tych którzy wysłali list, nie będą potrzebni...
Kiedy wyszedł, Missible został sam ze sobą.
- Wiem, że to wy, Pieszko i Mieszko, – wrzasnął Missible zza krat – chodziliśmy razem do przedszkola i już wtedy was znienawidziłem, ale moja zemsta będzie słodka i bardzo niekupowa, jeszcze zobaczycie. Hahaha!
Uwaga! Pieszko i Mieszko powrócą już niedługo w... „Poszukiwaczach Zaginionych Majtek”.